Zastanawiamy się, jak odbiorą nas inni ludzie. Stresujemy się, jak wypadniemy. A już najbardziej paraliżują nas słowa krytyki. Zwłaszcza gdy entuzjastycznie otworzyliśmy się i ujawniliśmy więcej niż zwykle. Dotyczy to między innymi twórców internetowych, ale także każdej osoby, która pozwoliła sobie na pewną otwartość.
Krótko mówiąc, dziś będzie artykuł o wstydzie. Bo to on pojawia się w wyniku krytyki, o której wspomniałam we wstępie i to on opiera się głównie na lęku, na obawie. Obawie przed tym, że nie zostaniemy zaakceptowani, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy.
Czym jest wstyd?
Podam definicję wstydu (według mnie naprawdę głęboką definicję, która skłania do poważniejszego zastanowienia się nad swoimi momentami zawstydzenia) za badaczką tego zagadnienia – Brené Brown, w której pracach zaczytuję się od roku:
Wstyd to bardzo bolesne uczucie lub doświadczenie polegające na tym, że wierzymy we własne wady, a wskutek tego w to, że nie jesteśmy godni miłości i przynależności.
Wstyd nie pozwala nam poczuć własnej wartości, bo wydaje się nam, że jeśli zaczniemy sami tworzyć własną historię, to umniejszy nas to w oczach innych.
Czasem wstyd nas nie dopada, ale ciągle żyjemy w strachu, że to nastąpi, tzn. że zostaniemy ocenieni i poczujemy się w związku z tym gorzej. Boimy się zatem czegoś, co jeszcze nie nastąpiło. Połączenie wstydu i lęku – najgorzej.
Nie istnieje jedna prawidłowa reakcja na zawstydzenie
Jednym z czynników pomagających uodpornić się na wstyd jest mówienie o nim. W związku z tym wspomniana już Brené Brown również postanowiła taką historię ze swojego życia w książce „Dary niedoskonałości” opowiedzieć.
Pewnego dnia otrzymała wiadomość od kobiety, która napisała dużo miłych słów, ale w jej mejlu pojawił się także następujący fragment:
Bardzo podoba mi się pani blog. Jest tak twórczy i łatwo się czyta. Wyjątkiem jest tylko to zdjęcie z panią i pani przyjaciółką w kinie… niestety! Nigdy bym się nie pochwaliła takim zdjęciem publicznie, no ale w końcu zajmuję się zawodowo fotografią. ;-)
Koniec cytatu.
Brené była zła i zmieszana. Wstępnie przygotowała kilka ostrych odpowiedzi, a dokładniej kilka propozycji, w jaki sposób może odpisać swojej czytelniczce, żeby poszło jej w pięty. Zanim zdecydowała, którą użyć, wyszła wściekła pobiegać. W drodze zadzwoniła do przyjaciółki, z którą zresztą była na zdjęciu. Ta wysłuchawszy propozycji odpowiedzi na mejla, skomentowała: „Ale jej dowaliłaś, Brené. Ja bym tak nie umiała. Poczułabym się urażona i zaczęłabym płakać”.
I tu pojawiło się pierwsze odkrycie badaczki, odkrycie na swój temat, a dokładniej na temat jej sposobu reagowania na zawstydzenie:
Poczułabyś się urażona i zaczęłabyś płakać? (…) Jestem zaprogramowana na złość i odwet. Nie potrzebuję odwagi, by odpłacić się komuś pięknym za nadobne. Zawstydzanie kogoś przychodzi mi bez trudu. Jednak przyznać się do tego, że ktoś mnie zranił, to zupełnie inna historia. Wydaje mi się, że to, na co ty jesteś zaprogramowana, wymagałoby ode mnie odwagi.
Rozmawiałyśmy o tym przez jakiś czas i stwierdziłyśmy, że w wypadku Laury odwaga oznaczałaby uznanie tego, że ktoś ją zranił bez uciekania w łzy, a w moim uznanie tego, że ktoś mnie zranił i rezygnację z odwetu.
Tu trzeba przypomnieć, że nie istnieją jednoznaczne recepty ani uniwersalne porady. Każdemu może służyć coś innego. Warto mieć to na uwadze, czytając poradniki psychologiczne, zwłaszcza te pokazujące jedynie wąski wycinek rzeczywistości i podające płytkie, zbyt ogólne wskazówki, które jednym może nawet pomogą, ponieważ szczęśliwym trafem wpiszą się w ich problem, innym wręcz odwrotnie.
Wyjściem z tej sytuacji (zdrowym dla Brené) byłoby zatem: Czuć się dotkniętą. Płakać. Powiedzieć o tym na przykład przyjaciółce. Skasować mejl. Nigdy na niego nie odpowiedzieć.
Takie kroki składają się też na budowanie odporności na wstyd. Brené, wiedząc, że wstyd trzeba nazwać i o nim porozmawiać, po raz kolejny postanowiła opowiedzieć historię o zdjęciu, tym razem uczestnikom swojego kursu.
Muszę przytoczyć ten fragment w oryginale. Nie będę odbierać Wam okazji doświadczenia olśnienia, jakiego sama doświadczyłam, czytając relację Brené. I jakiego ona doświadczyła usłyszawszy pytanie studenta.
Jeden ze studentów podniósł rękę i zapytał, czy może mi zadać osobiste pytanie. Założyłam, że i tak opowiadam kłopotliwą historię, więc nic mi się nie stanie. Myliłam się jednak.
Mówiła pani, że to z powodu krytyki pani zdjęcia – zaczął odważnie student. – Ale czy właśnie stąd brała się pani niepewność? Czy wstydziła się pani z powodu krytyki złego zdjęcia, czy raczej dlatego, że okazała pani słabość i otwartość, a nie zamknęła się na innych, i ktoś nadużył pani zaufania i panią zranił?
Poczułam suchość w ustach. Zaczęłam się pocić. Potarłam czoło, a potem spojrzałam prosto na zaczerwienionych studentów.
Nie mogę w to uwierzyć, ale tak właśnie było! Właśnie tak się stało. Aż do tej chwili nie miałam o tym pojęcia. Zrobiłam kiepskie zdjęcie w kinie… Normalnie bym tak nie postąpiła, ale byłam z przyjaciółką i czułam się lekko i beztrosko. Umieściłam je w internecie, bo wydawało mi się fajne. A potem ktoś mnie skrytykował.
Parę osób spojrzało na odważnego kolegę tak, jakby chciało powiedzieć, że posunął się za daleko i naraził mnie na olbrzymi stres. Ja jednak nie byłam zestresowana czy odsłonięta. Poczułam się nagle wyzwolona. Historia, którą powinnam była stworzyć, nie dotyczyła domorosłej fotografki, która musi się zmierzyć z krytyką swojego zdjęcia. Dotyczyła poważnej osoby, która dobrze się bawiła, była spontaniczna i niedoskonała, a ktoś to wykorzystał, by wytknąć jej tę słabość.
Osobiste doświadczenie zawstydzenia
Kiedy tak wracam do siebie, do swojej wewnętrznej bazy, w której jestem sobą i ze sobą, to widzę jasno, że tak właśnie jest i ze mną. Może tak właśnie jest w ogóle z ludźmi: Przed działaniami powstrzymuje nas nie tyle obawa przed krytyką ze strony otoczenia, co perspektywa zostania zranionymi, ocenionymi w sytuacji, gdy obnażymy siebie prawdziwych, a inni ludzie czasem celowo, a czasem po prostu z rozpędu, bez zastanowienia wyrażą swoje zdanie w raniący nas sposób. Krytyka mogłaby sobie istnieć. Gorzej, kiedy sami sobie nie odpuszczamy. Wtedy krytyka nas boli, głęboko dotyka, wpływa na zachowanie, powoduje, że chowamy się, wycofujemy. Po prostu robimy wszystko, żeby uniknąć takiego uczucia.
Pamiętam dobrze, choć minęło już prawie dziesięć lat, jak bardzo dotknęły i zablokowały mnie słowa pewnego uszczypliwego (uszczypliwego jak się okazało względem wszystkich) czytelnika. Komentarz był bardziej rozbudowany, ale najbardziej dotknęło mnie zdanie: „Po Tobie bym się tego nie spodziewał”.
I dokładnie jak w historii Brené Brown nie chodziło o samą krytykę. Chodziło o to, że uszczypliwość dotyczyła treści, co do których wiedziałam, że pozwoliłam sobie być spontaniczna, niedoskonała, mało profesjonalna.
Dziś prawdopodobnie mam to już przerobione. Doświadczenia pokażą. Wiem, gdzie przebiega moja granica i o dziwo jest ona dużo bardziej przepuszczalna nić dziesięć lat temu. Dziś kiedy minęło tyle czasu od moich zawodowych początków, odnoszenie się do osobistych doświadczeń tym bardziej mogłoby zostać uznane przez kogoś za mało profesjonalne. Przeze mnie za autentyczne.
Jak poradzić sobie ze wstydem?
Temat jest szeroki, a praca głęboka, ale na start możemy nakreślić pewną drogę wychodzenia ze wstydu, reagowania na niego, zawartą w trzech krokach. Dobrze byłoby:
- Zdać sobie sprawę, z czego wstyd wynika (wstydzimy się nie krytyki, a obnażenia, a za obnażeniem kryją się u każdego z nas inne obszary, w których jesteśmy wrażliwi, i których komentowanie nas dotyka)
- Mówić o swoim wstydzie (badania Brené Brown pokazują, że jest to potrzebne i skuteczne działanie)
- Odkryć (być może nawet w trakcie psychoterapii), co kryje się za wstydem, jaki mechanizm? Wiąże się to z drugą częścią punktu pierwszego. Przy okazji możliwe będzie rozpoznanie, jak na swój wstyd zdrowo reagować (Brené i jej przyjaciółka reagowały bardzo różnie, różne strategie radzenia sobie im służyły, wręcz przeciwstawne).
Głębsza praca nad wstydem i tym, co nas dotyka
Zagłębiając się w temat, dochodząc do pewnych odkryć, wniosków, zdobywamy konkretną wiedzę, na temat siebie i swojego sposobu funkcjonowania. Dzięki temu możemy albo nauczyć się wykluczać przyczynę (odnosząc się do przykładu Brené – unikać ujawniania informacji o sobie lub informacji, które uznamy za zbyt intymne, informacji, których komentarz mógłby nas dotknąć, możemy wycofać się), albo potraktować skutek (własną reakcję emocjonalną) jako szansę na zgłębienie tematu, jeszcze lepsze poznanie siebie, przerobienie spraw, które już dawno w nas są, a dla których zaistniała sytuacja była jedynie wyzwalaczem.
Zgadzam się w pełni z Brené Brown: Nie obawiamy się bezpośrednio krytyki, która jest niezależna od nas. Obawiamy się tego, co nas dotyka. To jest dużo głębsza odpowiedź na pytanie o dużo głębszą przyczynę.
A głębsza definicja wstydu odbiega chyba nieco od powszechnego znaczenia nadawanego słowu „wstyd”. Wstyd to nie tylko to, że zostaniemy ocenieni z zewnątrz, wstyd wiąże się z wewnętrznym przyzwoleniem na ocenę, której nie podajemy w wątpliwość. Tak jakbyśmy zgadzali się z tą krytyką, podzielali zdanie oceniającego. Jakbyśmy mieli wstyd już uwewnętrzniony. W parze ze wstydem idzie właśnie ocena, surowa ocena siebie, przykre, ale dobrowolne odejmowanie sobie wartości we własnych oczach, we własnym odczuciu. Ale nie odnośnie wszystkiego. Tylko odnośnie naszych wrażliwych miejsc. Inne mogą być całkiem odporne i niepodatne na zawstydzanie.
Polecam artykuły → o wewnętrznej bazie i poczuciu własnej wartości
Oznacza to, że mamy w swojej „pamięci”, w swoim doświadczeniu „wrażliwe miejsca” powiązane z przeżyciami, które nas dotknęły, zraniły. Mniej lub bardziej, choć skala ma tu naprawdę niewielkie znaczenie. Bycie dotkniętym, to bycie dotkniętym. Można by zestawić skrajności – ślad może pozostawić zarówno przemoc, molestowanie, jak i fakt, że w dzieciństwie ktoś kiedyś na siłę wypchnął nas na środek klasy i kazał się wypowiadać. A może po prostu ktoś źle spojrzał, bo mu do oka coś wpadło, a my w sobie pamiętamy to spojrzenie i odnosimy je do siebie. Zwykle baza dla tych przeżyć, pewna podatność pochodzi z jeszcze wcześniejszych doświadczeń. Takich dotknięć jest mnóstwo. Niektóre pojedyncze, inne niestety powtarzane latami i utrwalane.
Nawiasem mówiąc, temat zawstydzania dzieci jest tematem rzeką! Wielu niewinnych sytuacji nie podejrzewalibyśmy nawet o takie skutki. Jeszcze raz – bycie dotkniętym, to bycie dotkniętym. Nie dyskutujemy z tym. Nie dyskutujmy z tym, kiedy chodzi o inną osobę. I nie dyskutujmy ze sobą, kiedy chodzi o nasze odczucia i emocje.
W dodatku zwykle jest tak, że „kiedyś ktoś nam coś robił”, a teraz niestety sami sobie to robimy (uwewnętrznienie). Najprostszy przykład – jeśli ktoś kiedyś krytykował Cię dotkliwie, to dziś już nikt nie musi Cię krytykować, żebyś poczuł/a się dotknięty/a. Wystarczy, że Ty to sobie robisz.
O stawaniu po swojej stronie
Jeśli zdecydujesz się na świadome zajęcie się sobą, swoim wnętrzem, swoją psychiką, poczuciem własnej wartości, a w tym poczuciem wstydu, to na samym początku zachęcam Cię do przyjęcia postawy, która mogłaby zostać już z Tobą na zawsze. A mianowicie: Trzeba stanąć po swojej stronie, a nie dyskutować ze sobą na swoją niekorzyść. Czasem podać w wątpliwość to, co być może jest uwewnętrznione i uznawane za oczywiste, prawdziwe. Wiele problemów zniknęłoby, gdybyśmy umieli siebie samych przekonać do pewnych racji.
Wymaga to uważności i wysiłku, ponieważ dotychczasowe automatyczne reakcje pojawiają się szybko. Nie zauważmy, co sami o sobie myślimy.
Nawet jeśli dużo się dzieje, mamy dużo interakcji, dużo spraw, czyli jest wiele potencjalnych przyczyn naszego stanu psychofizycznego, to zwykle nie ma konieczności wplątywać w to inne wydarzenia czy osoby i szukać zewnętrznych przyczyn i rozwiązań. Miejsca i sytuacje mogą się zmieniać. A krytyka czy inne zachowania, które nas dotykają, są jedynie wyzwalaczem tego, co rozgrywa się w naszym wnętrzu. Dlatego należy uznać, że w pierwszej kolejności chodzi o nas samych. To ja sam/a mam umieć stawać za sobą.
A wtedy okaże się, że i stosunek do krytyki zmienia się siłą rzeczy. Jeśli przejdziemy drogę radzenia sobie ze wstydem, zmieni się nasze myślenie o sobie. Jeśli sami obronimy się przed własnym atakiem na siebie, jeśli zdejmiemy z siebie presję „bycia kimś” i przestaniemy stale siebie oceniać, to już jesteśmy w domu.
Pięknie mi się dzisiaj te metafory układają. Dokładnie tak, jesteśmy w domu. Czyli z górki. I jesteśmy w domu, bo w centrum dowodzenia, w wewnętrznej bazie, autentycznej, umożliwiającej niezafałszowane, w niewielkim tylko stopniu zależne od otoczenia rozeznanie. Jesteśmy u siebie.