Wyznaję jak najbardziej prorodzinną filozofię życia. I doskonale rozumiem przesłanie kampanii Fundacji Mamy i Taty – „Nie odkładaj macierzyństwa na potem”. Jednak skierowane jest ono rzeczywiście do bardzo wąskiej grupy kobiet – zamożnych bizneswoman, które mają do wyboru: praca, wygodne życie i dziecko lub jeszcze większa koncentracja na karierze i komforcie, być może już bez potomstwa. Kogo stać na takie „luksusowe” decyzje?
Na początek jedna uwaga – nie będę nawiązywała do osób, które z jakichś powodów nie mogą mieć dzieci, ani do osób, które świadomie zdecydowały nie mieć potomstwa. Ani nawet do tych, które „nie spotkały jeszcze odpowiedniego partnera”. To odrębny temat. Kampania wyraźnie dotyka zupełnie innych kwestii. Skierowana jest do kobiet, które w swoim odczuciu coś ważnego „przegapiły”. Prawdopodobnie zawsze chciały i mogły mieć dzieci, ale w kolejnych etapach życia ustawiały ciągle inne priorytety, macierzyństwo odkładając na potem.
„Zdążyłam zrobić specjalizację i karierę.
Zdążyłam być w Tokio i w Paryżu.
Zdążyłam kupić mieszkanie i wyremontować dom.
Ale nie zdążyłam zostać mamą.
Żałuję”.
Zgadzam się z niektórymi komentarzami internautów. Przekaz płynący z kampanii może wydawać się żenujący i kompletnie nie przystający do polskiej rzeczywistości. W przeciwieństwie do bohaterki spotu, przed wieloma kobietami roztacza się tylko jedna, dosyć ponura wizja – zostać mamą, bez satysfakcjonującej pracy, wynajmującą mieszkanie, uziemioną, i całe życie na dorobku.
A w jeszcze trudniejszej sytuacji – bez jakiejkolwiek pracy lub na „śmieciówce”, bez mieszkania albo pod jednym dachem z rodzicami lub teściami, z obrazkiem wieży Eiffla ustawionym na meblościance.
Oczywiście można też, niezależnie od warunków, być dziarską dziewczyną, urodzić dzieci, nastawić się, że „jakoś to będzie” i ostatecznie „jakoś” dać sobie radę. Mam nadzieję, że nie tylko karierowiczki i super bizneswoman, ale również dziewczyny, które mają zupełnie naturalne i przecież wcale nie wygórowane ambicje, aby „jakoś żyć”, zdążą zostać mamami.
Mnie zastanawia coś jeszcze innego. Ciągle nie mogę się nadziwić, jak to się stało, że moi rodzice zaczęli swoje wspólne życie (zaraz po dwudziestce) od zakładania rodziny. A dopiero potem zajęli się całą resztą – dorabianiem się, budowaniem domu oraz szeroko rozumianym „urządzaniem” życia. I że w takiej kolejności całkiem dobrze im to wszystko wyszło.
W celu wyciszenia wewnętrznego głosu rozczarowania swoimi dotychczasowymi krokami w kierunku rodzicielstwa, czy raczej ich brakiem :), pozostaje mi tylko westchnąć – to były inne czasy… Bo były inne. Co nie zmienia faktu, że odpowiedzialność za swoje decyzje i trzeźwe myślenie sprawdza się w każdych. Niezależnie od panującego aktualnie ustroju, stanu służby zdrowia czy zawartości własnego portfela i planów zawodowych.
PS Przy tej okazji serdecznie pozdrawiam i mocno ściskam swoje dwie młodsze siostry spodziewające się lada moment potomstwa. Bez czekania na ostatni gwizdek. Brawo dziewczyny! (Taka moja rodzinna kampania) ;)