Jestem mężatką od pięciu lat i jeśli byłam zakochana, to nie tyle w mężu, ale w jego miłości do mnie. Dzięki jego uczuciom ja mogłam przeżywać coś niezwykłego, czuć się kimś szczególnym. Kiedy mówił mi, jak jestem dla niego ważna, uskrzydlało mnie to. Czy czułam coś do niego samego? Nie wiem. Faktem jest, że kiedy mąż przez jakiś czas po ślubie przestał traktować mnie jak objawienie i nieustające źródło szczęścia, a bardziej jak partnerkę życiową – poczułam się zdradzona i zaczęłam przemyśliwać o rozwodzie. Udało nam się przebrnąć przez ten kryzys, ale wymagało to wielu godzin psychoterapii (z gabinetu Z. M-W).
Zakochanie. Wydaje się, że to ono przede wszystkim popycha ludzi decydujących się na wspólne życie. Jednak większość z nich, bo aż 60 % (za: Milska-Wrzosińska, 2005) nie była nigdy zakochana (!). Jedni od początku wiedzą, że to nie miłość, inni dochodzą do tego po pewnym czasie. Niezależnie od skłonności do autorefleksji, każde zakochanie kryje w sobie drugie dno.
- Jedni zakochują się w kimś „nieosiągalnym”, „niedostępnym” i trwają w platonicznej miłości (przywykli do takiego stanu, tak naprawdę „lubią kochać” bez spełnienia, bez wzajemności).
- Drudzy zakochują SIĘ, tzn. odczuwają wspaniałe poczucie wielkości, mocy widząc zaangażowanie i zakochanie drugiej strony (partnera/partnerki). Jest to zauroczenie nie w nim/niej, ale w sobie (kocham siebie w jego/jej oczach).
- Trzeci zakochują się i nie mają czasu o tym myśleć. Wiedzą, że kochają, chociaż bez tej osoby mogą żyć. Ale nie chcą ;). Ostatecznie każdy kocha, jak potrafi.