Z ust wielu Mężczyzn słyszę:
Kochałem ją nad życie. Ponad wszystko… Nie wiedziałem, że można tak kochać… To znaczy, jeśli chodzi o mnie, uważałem, że nie zostałem… zaprogramowany, by kochać w taki sposób. Wyznania, nieprzespane noce, płomień namiętności – to wszystko przydarzało się innym, ale nie mnie. Zresztą już samo słowo „namiętność” przyprawiało mnie o szyderczy śmiech. Namiętność, namiętność! Sytuowałem ten stan gdzieś między hipnozą i praktykami magicznymi… W moich ustach to słowo brzmiało niemal obelżywie. I nagle spadło to na mnie, kiedy się tego najmniej spodziewałem… Ja… Pokochałem pewną kobietę.
Moja miłość była jak choroba. Nie chciałem jej, nie wierzyłem w nią, spadła na mnie wbrew mojej woli i nie mogłem się przed nią obronić, a potem…
Odchrząknął.
– A potem straciłem ją. Odeszła.
Anna Gavalda – Kochałem ją
Jakie to ważne, aby przeżyć takie „chore” zauroczenie. Miłość, za którą by się „w ogień poszło” spotyka prawie każdego. Zakochujemy się szaleńczo. Potem cierpimy. Bardzo. Upijamy się i kończy nam się świat. Z dystansu stwierdzamy, że „czas leczy rany” i tu akurat mamy rację.
Po co nam to było?
Niektórzy mają cudowne wspomnienia, inni takie sobie, ale najważniejsze, że zostaliśmy zaszczepieni na pułapki uczuciowych fascynacji i „ból rozstania” (choć to nieco patetycznie brzmi). Już nas tak szybko ani zakochanie, ani porzucenie nie zaskoczy. Terapeuci zaznaczają – dobrze, żeby w naszym życiorysie było choć jedno doświadczenie zatracenia się w miłości i choć jedno bolesne porzucenie, rozstanie przynoszące cierpienie, osamotnienie i pustkę.
Nic tak dojrzale nie buduje platformy gotowości na „zdrowy” związek jak poczucie, że jestem oddzielną osobą, która z natury jest sama, ale która w swojej dojrzałości może pozwolić zbliżyć się do siebie i obdarzyć zaufaniem innych, wiedząc, że stuprocentowa pewność nie istnieje – ani biorąc pod uwagę najlepsze intencje samych zainteresowanych, ani nawet w najpiękniejszych snach. Cóż dopiero na jawie.
Zaszczepieni? Czy trzeba powtórzyć zastrzyk? ;)