Podobno nie ma ludzi niezastąpionych. Chciałabym móc powiedzieć inaczej. Chciałabym móc z sentymentem wygłosić, że Twoja przyjaciółka jest jedyna, niezastąpiona i lepszej mieć nie mogłeś/aś. Albo co najmniej nie wyobrażasz sobie. Albo że Twoja miłość z liceum to była ta właśnie wielka miłość. A żona będzie przeznaczoną Ci na życie kobietą. Mąż do grobowej deski.
Nikt nikomu nie jest przypisany. Sami znajdujemy się, a potem gubimy, wiążemy się i rozstajemy, chociaż nie zawsze za obustronną zgodą, a właściwie rzadko. Stąd tyle żalu, smutku i rozczarowań.
Każdego można zastąpić. I szkoda mi tych, którzy z powodu nieszczęśliwej miłości targnęli się skutecznie na swoje życie. Mogli chwilę zaczekać, nie zdążyli przekonać się, że pustka zawsze zmierza do wypełnienia.

©Krzysztof Zaleski
Właściwie, co tak strasznie targa nami w relacjach, zwłaszcza kiedy się kończą? Co powoduje, że nie godzimy się na odejście? Przecież nie miłość, bo w tym słowie mimo że jest pewna determinacja, to również spokój i przyzwolenie (również na odejście). Na pewno nie targa też nami namiętność, a nawet jeśli, to intensywnie i krótko, jak to namiętność. Zwykle zresztą przeceniana.
Ale jest jeszcze przywiązanie. Jedno z piękniejszych i zarazem najbardziej bolesnych doznań. Pierwsze i najmocniejsze przeżycie naszego wczesnego dzieciństwa, raz zaszczepione staje się bazą wszystkich późniejszych relacji. Towarzyszy nam przez całe życie.
Przywiązać można się do każdego i do wszystkiego. I to mocno. Do tego bezpiecznie albo pozabezpiecznie, szczęśliwie albo nieszczęśliwie, czasem nieracjonalnie, ale nadal mocno. Dziwne, prawda?
Niezależnie od wszystkiego, ci którzy bardzo kochają, zazwyczaj równie bardzo cierpią. Szczególnie, jeśli wszystko kończy się bez ich wewnętrznej zgody. Bo tak to już jest, że im coś dla nas wartościowsze, tym potem większą cenę trzeba za to zapłacić. Pod tym względem życie jest sprawiedliwe.
Na szczęście nie ma ludzi niezastąpionych
Rozwód. Mój znajomy nawet nie potrafił wyobrazić sobie rozstania z żoną i synkiem, chciał się do Wisły rzucać. Przeszło. Ostatnio „miłość życia” znalazł. Pisze, że jest dla niego „intelektualnym wyzwaniem”. No proszę, a ktoś mi tu kiedyś o tym, że świat się zawalił… ;)
Nieszczęście. Kiedy Ola, córka Ewy Błaszczyk zakrztusiła się tabletką, wskutek czego zapadła w śpiączkę, to dla matki musiało być straszne. Straszne. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić. Pani Ewa przekuła cierpienie w działanie. Fundacja „Akogo?” działa, klinika „Budzik” budzi.
Śmierć. Moja Babcia naprawdę Dziadka kochała i przywiązana do niego była bardzo. Ale ona myśli inaczej, ona jest spokojniejsza. Tam ma miłość i wielu dawnych przyjaciół, tu czworo dzieci (z których najmłodsza jest moja Mama), dziesięcioro wnucząt, ośmioro prawnucząt i dziewiąty w drodze. Na razie nie można mówić o pustce w Jej życiu.
Wiem, że zwłaszcza na początku, mimo wiedzy i świadomości ciężko jest pogodzić się, wypełnić ten brak, powstrzymać łzy, przemówić sobie do rozsądku. Przywiązanie wychodzi daleko poza głowę, dlatego w niewielkim stopniu się jej słucha. To takie ludzkie i „nieuleczalne” ;) ale mija.
Z perspektywy lat. Krążymy, spotykamy się, rozstajemy… a życie bez większych konsekwencji płynie dalej.
Wszystkich można zastąpić. Ale jak to dobrze, że nie wszystkich trzeba.