Znam osoby, które robią wszystko, aby się nie zakochać (nawet jeśli już są w związku). Boją się stracić panowanie nad sobą i swoim życiem. Nie chcą zaangażować się totalnie – zakochany człowiek robi to, na co w stanie neutralnym pewnie nie poświęciłby aż tyle energii. Nie mogą znieść też sytuacji, w której ich działania miałyby być pod racjonalną samokontrolą.
Osoba unikająca zakochania zwykle wyznaje: Jesteśmy razem, ale nie chcę bliskości. Nie chcę aż takiej bliskości. Kiedy jest między nami źle, to robimy wszystko, żeby być razem. Dążymy ku sobie, naprawiamy błąd, chcemy być znowu w swoich ramionach. Kiedy jest dobrze, to jest dobrze, bez fajerwerków, ale ok. Ale kiedy zaczyna być cudownie (coraz lepiej), pojawia się niepokój. Przerażają mnie wyznania ze strony partnera. Nie lubię uczucia stapiania się.
Podsumowując: Najlepiej jest, kiedy jest źle. Dążenie do tego, żeby było lepiej jest najprzyjemniejsze. Bycie bardzo blisko już niekoniecznie.
Bywa, że takie osoby boją się ryzyka cierpienia, jakie zaangażowanie ze sobą niesie. Jeśli nie zakochają się, to nie będą mieć pokusy zbliżania się większego, niż wydaje im się bezpieczne. Jeśli nie pokochają, to nie będą bać się opuszczenia. Unikną życia w napięciu, w lęku przed porzuceniem czy stratą.
Jak widać związek bez zakochania jest możliwy. I to na własne życzenie.