Jedni mówią o syndromie „kochania za bardzo”, inni nazywają to uzależnieniem od miłości lub tendencją do wchodzenia w toksyczne związki. Faktem jest, że problem dotyczy mnóstwa osób. Paradoksalnie zamiast miłości, dominuje u nich napięcie, lęk, potrzeba ciągłej kontroli, czujność, poczucie winy i nie przynoszące rezultatów wysiłki, aby być kochaną/kochanym.
Kochać za bardzo – kochać nieszczęśliwie i destrukcyjnie
Nieszczęśliwie, to najtrafniejsze określenie. Taka miłość niesie ze sobą cierpienie. Niektórzy mówią jeszcze, że „kochać za bardzo”, to kochać bez wzajemności. Z tym się jednak nie zgodzę. Wprawdzie jest duża grupa osób (najczęściej kobiet), które ze względu na swoje wewnętrzne tendencje wybierają partnerów (mężczyzn) „trudnych”, niedojrzałych, nieodpowiedzialnych, unikających, „niegotowych na poważny związek”, może nazbyt „wrażliwych”, „po przejściach”. Takich, którzy albo wymagają opieki, albo trzeba ich stale „ratować”. Również mężczyzn wiecznie niedostępnych, obojętnych, o których uczucia należy permanentnie walczyć. W każdym razie rzeczywiście trudno wówczas liczyć na odwzajemnioną miłość.
Zobacz pozostałe artykuły dotyczące tematu: Kocham za bardzo
Jednak jest też druga grupa „kochających za bardzo”. Tworzą ją kobiety, które spotykają na swojej drodze mężczyzn dojrzałych, gotowych na związek, otwartych, bezpiecznych, o których nie można powiedzieć, że kochają bez wzajemności. Nawet w tej sytuacji kobieta kochająca za bardzo będzie prawdopodobnie podważała szczerość uczuć partnera, próbowała je testować, upewniać się, czy nie uległy zmianie, a nawet przyłapać ukochanego na oszustwie, by móc po raz kolejny utwierdzić się w przekonaniu, że nikomu nie można ufać, a każda relacja, której się nie pilnuje i na bieżąco nie kontroluje, prędzej czy później osłabnie, zostanie zerwana, sprawi zawód. Nie muszę chyba dodawać, że wynikające z braku wewnętrznego bezpieczeństwa, „szukanie dziury w całym” zniszczyło już niejeden związek. Miłość odwzajemniona, a nadal nieszczęśliwa, destrukcyjna.
Czy można w ogóle „kochać za bardzo”?
Przecież miłość podobno nie ma granic. „Kochanie za bardzo” to oczywiście duży skrót myślowy. Pochodzi on z książki Robin Norwood „Kobiety, które kochają za bardzo”. Jestem zdania, że w naszym życiu powinniśmy robić dużo, aby kochać właśnie coraz mocniej, coraz bardziej, czyli prawdziwiej, zdrowiej, w relacji rozwijającej, dającej szczęście. Co zatem kryje się pod określeniem „kochać za bardzo”?
Według mnie nałogowa miłość nie odnosi się do ilości (za bardzo, za dużo, bezgranicznie). Przecież zdarza się, że ryzykujemy dla drugiej osoby nawet własne życie (np. ofiarując nerkę). I to nadal nie jest „za bardzo”, ponieważ stoi za tym świadoma decyzja. Świadoma decyzja osób w „zdrowych” relacjach.
Staram się więc patrzeć na „kochanie za bardzo” nie przez pryzmat ilości czy granicy, ale przede wszystkim przez pryzmat:
- przyczyny lub też motywów (Co nami kieruje? Skąd się to uzależnienie od miłości lub silna emocjonalna zależność bierze i po co nam jest?)
- skutków i powtarzającego się w różnych związkach obrazu relacji (cierpienie, zawiedzione nadzieje, stale podejmowane od nowa próby, poświęcanie się, działanie kosztem siebie).
Okazuje się, że być może to nawet nie jest kochanie. Bo czy trwanie w związku z powodu lęku przed samotnością, lęku przed opuszczeniem lub braku innego zdrowego modelu relacji jest miłością? Trudno tu debatować o miłości, jeśli dla niektórych z nas to jedyny dostępny wzorzec. Innego nie znamy, innego nie doświadczyliśmy. Dla wielu miłość polega właśnie na tym, by do niej dążyć i jej nie osiągać. A już samo dążenie jest bardzo angażujące, absorbujące, dające nadzieję, wciągające, potrzebne, aby coś czuć, aby znaczyć, istnieć i na swój sposób współtworzyć.
Miłość vs kochanie za bardzo
Miłość | Kochanie za bardzo |
---|---|
wewnętrzny spokój | niepokój, napięcie, czujność |
zaufanie | obawy, zazdrość, potrzeba kontrolowania |
wewnętrzna pewność | obawy o utratę partnera |
ufne przyjęcie wyznania miłości i wszelkich oznak zaangażowania | ciągła potrzeba sprawdzania stanu uczuć partnera, testowanie zaangażowania, potrzeba potwierdzania |
akceptacja bliskości | lęk przed nadmierną bliskością, lęk przed zranieniem, postawa unikająca, przeskakiwanie ze związku w związek |
możliwość oddalenia się, dopuszczanie czasowej rozłąki, np. wyjazdu bez partnera | lęk i ogromny dyskomfort już na samą myśl o dłuższej rozłące; w niektórych sytuacjach nawet chwilowa rozłąka (np. wyjście do znajomych bez partnera) jest źle widziana i głęboko przeżywana |
umiejętność wyznaczania zdrowych granic, tworzenie swojej przestrzeni, dbanie o siebie, wzajemny szacunek | poświęcanie się, rezygnacja z własnych potrzeb, celów, marzeń, trwanie w związku kosztem siebie |
Chorobliwa miłość
Wiedząc już, co odróżnia zdrową relację od toksycznego związku, możemy przyjrzeć się dokładniej, w czym przejawia się tendencja do nałogowej miłości. Kochać za bardzo, to:
- kochać zgodnie z utrwalonymi schematami, a więc odtwarzać pewien wzorzec relacji (być może jedyny znany), dlatego tak trudno jest wyjść poza ten szablon, a każda kolejna próba „ułożenia sobie życia” kończy się podobnie;
- wiązać się w sposób obsesyjny, nie z powodu potrzeby współtworzenia, współdziałania, rozwoju, ale z powodu lęku, źle pojętego obowiązku, poczucia winy lub potrzeby poświęcania się, np. ratowania kogoś, kto bez nas nie da sobie rady;
- podejmować nieustanne próby dopełnienia czegoś, czego dopełnić się nie da, dążyć do czegoś niemożliwego, dlatego upór, wytrwałość i ciągłe starania w obrębie tego samego schematu (w jednym związku lub w różnych związkach) nie przynoszą poprawy, nie wprowadzają zmiany.
7 głównych składników detrukcyjnej relacji, czyli test kochania za bardzo
Istnieją pewne konkretne wskazówki, które pomogą rozpoznać, czy kochasz za bardzo. Oto one:
-
Poświęcanie się
Miłość oznacza dla Ciebie rezygnację z siebie, ze swoich potrzeb, cierpienie, podporządkowanie, zależność. Różnie to bywa, ale zwykle ostatecznie paradoksalnie godzisz się na ten stan, skoro nadal w nim pozostajesz…
-
Nierównoległa relacja
Osoby, zgłaszające się do mnie, zaczynają od słów: kocham za bardzo, za bardzo chcę. Co oznacza, że druga strona nie tylko nie jest w stanie tego nadmiaru miłości odwzajemnić, ale też sama nie ma aż tak dużych oczekiwań czy potrzeb. Jest w tym coś z zatracania się, zawłaszczania sobie drugiej osoby. Co w konsekwencji prowadzi do poczucia braku wzajemności, braku symetrii (zobacz: Zależność w związku).
– Jemu aż tak bardzo nie zależy.
– Chciałabym, żeby myślał o mnie w każdej chwili.
– Oczekuję, żeby tęsknił i dzwonił do mnie.
– Jeśli ktoś kocha, to rzuca wszystko i jedzie do ukochanej osoby.
– Za bardzo chcę, za dużo chcę. Jemu wystarcza mniej. -
Źle pojęta odpowiedzialność
Zamiast podjąć pracę nad wzmocnieniem siebie albo zakończyć wyniszczający Cię związek, koncentrujesz się na partnerze. Nie bierzesz odpowiedzialności za to, aby zająć się sobą, poczuciem własnej wartości, zmianą schematów postępowania, ale przekierowujesz całą energię, aby swoimi zachowaniami i staraniami uszczęśliwiać lub zmieniać mężczyznę. Liczysz na to, że Wasze relacje ulegną wówczas poprawie albo po prostu uda Ci się zatrzymać go przy sobie.
-
Charakterystyczny wzorzec relacji oparty na poczuciu winy
Poczucie winy jest konsekwencją źle pojętej odpowiedzialności. Osoba, która ją na siebie bierze, uznaje, że wina leży po jej stronie. A skoro tak, to nie można niczego od partnera oczekiwać, nie można oddać odpowiedzialności temu, kto powinien być z niej rozliczony. W konsekwencji nie ma podstaw do wprowadzania zmian i ciągle od nowa odtwarzamy ten sam wzorzec relacji. W dodatku kosztem siebie, co ostatecznie przyjmujemy z pokorą, skoro winę przypisałyśmy właśnie sobie.
Przeanalizujmy na przykładzie, jak to wygląda. Nawet jeśli partner zachował się nieodpowiedzialnie, zawiódł Cię i jesteś na niego zła, za chwilę rozgrzeszasz go ze wszystkiego, usprawiedliwiając jego krzywdzące zachowanie różnorakimi czynnikami (np. miał zły dzień w pracy; jest nerwowy z natury; jest wrażliwcem; ktoś go skrzywdził; miał trudne dzieciństwo; stał godzinę w korku, itp.) albo przypisując winę sobie (np. nie zdenerwowałby się, gdybym go nie sprowokowała; nie jest gotowy; nie lubi presji, a ja za bardzo naciskałam, itp.).
źle pojęta odpowiedzialność
(on nie odpowiada za swoje zachowania, ale ja sama poprzez to jak postępuję
i zachowuję się względem niego, odpowiadam za wszystko)poczucie winy
(skoro ja odpowiadam, to również winę biorę na siebie)relacja nie ulega zmianie
(nadal trwam w związku kosztem siebie, nadal robię wszystko, aby partner się zmienił,
nie pozwalając mu na to jednocześnie, nadal chcę być spokojna, bezpieczna,
kochana i szczęśliwa, nie pozwalając sobie na to; koło się zamyka) -
Potrzeba kontrolowania
Czujność, testowanie, sprawdzanie zaangażowania. O tym już wspominałam wielokrotnie – powyżej i w wielu innych artykułach. Na czym polega ten szczególny rodzaj kontroli? Szukasz z mężczyzną kontaktu, potrzebujesz widzieć żywe emocjonalne reakcje z jego strony. Nawet jeśli partner jest osobą dostępną, bezpieczną i chciałby stworzyć z Tobą trwały związek, nie ufasz mu do końca. Niewielka zmiana jego zachowania, chwila bez oznak zainteresowania, już nie mówiąc o przekierowaniu uwagi na inną osobę, wywołują potrzebę „sprawdzania”, upewniania się co do uczuć, potwierdzania. Ustawiczna kontrola męczy obie strony. Jednak osoba kochająca za bardzo jest w stanie wytrzymać jeszcze dużo więcej. Właściwie największe męczarnie zaczynają się wówczas, kiedy jest odcięta od tego typu bodźców, informacji, sygnałów.
-
Lęk przed samotnością vs lęk przed bliskością
Skąd to poświęcanie się, branie na siebie źle pojętej odpowiedzialności, skąd poczucie winy, potrzeba kontrolowania i czujność? Co kryje się za tym wszystkim? Oczywiście lęk. Lęk przed opuszczeniem, lęk przed samotnością, przed pustką.
Zdarza się, że osoba kochająca za bardzo zmienia często partnerów, rozpoczyna co chwilę nową znajomość i zrywa ją, gdy ta staje się bardziej zażyła. Zmęczona, wyczerpana stałym niepokojem i czujnością, czasem woli nawet zrezygnować całkiem z wchodzenia w relacje. Trwanie w związku jest dla niej tak kosztowne energetycznie i emocjonalnie, że zaczyna unikać nawiązywania kontaktów albo jak już wspominałam, zbliża się do pewnej granicy, po czym wycofuje się.
Jedna z moich klientek opisuje to następująco: „Dążę do poznania, ale nie angażuję się emocjonalnie. Boję się, że mogę nie sprostać oczekiwaniom. Cenię sobie indywidualność”.
Jak widać jedni potrzebują się „stopić”, złączyć, tworzyć całość z partnerem, drudzy zasłaniają się „potrzebą indywidualności”, żeby tylko zabezpieczyć się przed nadmierną bliskością.
Tu trzeba nadmienić, że w grupie kochających za bardzo znajdziemy zarówno osoby zależne, jak i unikające. Ta opisana przed chwilą, należy raczej do unikających.
-
Bezsilność
Bywasz fizycznie i psychicznie zmęczona, odczuwasz coraz mniej satysfakcji, a mimo to podejmujesz kolejne próby.
Bezsilność dotyczy wielu obszarów – głównie lawiny emocji i myśli, popychających do zachowań, które na pewnym etapie może są całkiem świadome, objęte racjonalnym myśleniem (wiesz, co powinnaś robić, a czego nie robić), a mimo to trudno jest od nich odstąpić, przerwać schemat (np. zakończyć związek, nie pozwalać na przemoc czy najzwyczajniej w świecie nie sprawdzać, nie kontrolować, nie dzwonić po raz setny).
Pomoc dla osób „kochających za bardzo”
O tym szerzej napiszę w osobnym artykule. Dziś jednak chcę wskazać na pewien kierunek postępowania. Jeśli widzisz, że masz tendencję do wikłania się w trudne relacje i cierpisz z tego powodu, przyznaj przed sobą, że kochasz za bardzo (jest to branie na siebie dobrze pojętej odpowiedzialności i nie ma nic wspólnego z winą).
Zwiększanie swojej świadomości jest tu podstawą. W tym celu możesz poszerzać wiedzę na temat uzależnienia od miłości czy syndromu „kochania za bardzo”. A może już wiesz całkiem dużo, może czas pójść dalej.
Spróbuj odkryć schematy powielane w Twoich relacjach. Przeanalizuj dotychczasowe związki, sprawdź, co się w nich powtarzało. Zastanów się też, czy nie powielasz sposobu funkcjonowania swojej rodziny lub własnego wzorca wyniesionego jeszcze z dzieciństwa. To wszystko ma znaczenie. Kiedy już będziesz rozpoznawać, w jaki sposób budujesz swoje oczekiwania i dążysz do ich realizacji oraz jak działają Twoje schematy, możesz na nie wpływać, możesz je zmieniać.
Terapia – samodzielnie czy z pomocą specjalisty?
Znam osoby, którym udało się przejść taki proces samodzielnie, choć poświęciły temu kilka lat i cały czas dbają, aby nie popaść w dawne nawyki. Jednak to jest możliwe. Znam też takie, które pod wpływem przeczytanej książki czy artykułu poczuły się lepiej, złapały oddech, postanowiły być silne i zapanować nad sytuacją. Niestety wpadły w tę samą pułapkę, co dotychczas – wzięły na siebie źle pojętą odpowiedzialność i zaczęły na siłę powstrzymywać się od destrukcyjnych zachowań i działań (nadal kosztem siebie, nadal cierpiąc, kierowane podobnymi motywami, czyli ostatecznie wszystko bez zmian). Niech chwilowe poczucie mocy oraz wiążąca się z tym ulga i nadzieja, nie zmylą Cię, nie zatrzymają w tym samym miejscu, dając złudzenie pracy nad problemem.
Zachęcam do podejmowania prób. Nie jednej, wielu. Jeśli natomiast okaże się to dla Ciebie zbyt trudne (silniejsze od Ciebie), skorzystaj z pomocy terapeuty, poszukaj wsparcia. Być może potrzebujesz przebyć drogę pracy nad sobą, wzmacniania, odzyskiwania siebie w pełni, aby dopiero potem móc w nowy sposób kontynuować obecne lub tworzyć nowe związki. W relacji z otaczającymi Cię ludźmi, w relacji z mężczyzną i w najważniejszej relacji każdej osoby – z samą sobą.
To dla mnie niezwykle ważny wpis. Jeśli odnajdujesz w nim siebie, mam nadzieję, że wniesie w Twoje życie wiele dobrego. Jeśli natomiast nie dotyczy Ciebie bezpośrednio, ale znasz osobę, która „kocha za bardzo” – prześlij jej ten artykuł.
Niezmiennie twierdzę, że sama wiedza (usłyszana, przeczytana, odkryta) to jeszcze za mało, ale to właśnie wiedza, a zaraz za nią świadomość tego, co nas dotyczy, pozwalają ruszyć w stronę zmian.