Na jakie pytanie muszę sobie odpowiedzieć, żeby mieć poczucie, że moje życie się spełniło? Mieć czy być? Wojciech Eichelberger podczas wystąpienia TEDx.

Takie rozważania zdrowo dystansują mnie od codzienności: od pilota, który prawdopodobnie rozbił samolot, od polityki, od poruszanych dookoła (niepodważalnie istotnych) tematów oraz mniej i bardziej ważnych sytuacji z mojego własnego „podwórka”.
Przeczytaj: Technika łapania dystansu do życia
W codziennej psychologii radzenia sobie (radzenia sobie w związku, w pracy, radzenia sobie z wychowaniem dzieci i w każdej innej sferze życia) brakuje mi czasem zajrzenia pod spód. W poszukiwaniu nie tylko drugiego dna (przyczyn, mechanizmów), ale jeszcze głębiej – trzeciego. Oczywiście to trudne. Rzadko się na to zdobywamy, nazywając podobne praktyki filozofowaniem lub bujaniem w obłokach. Tymczasem zajmujemy się sprawami koniecznymi – zwyczajnie, trzeba mieć co do garnka wrzucić, ubrać się jakoś i wyjść do pracy, rachunki opłacić, dzieci z przedszkola odebrać, posprzątać trochę w mieszkaniu, po całym dniu na zakupy jechać. To wszystko jest potrzebne. Samo życie.
Przecież zgodnie z piramidą potrzeb Maslowa, dopiero człowiek najedzony jest zdolny filozofować, myśleć o życiu od tej drugiej, niematerialnej strony.
Wiara, religia albo programy o kosmosie, tudzież studia filozoficzne są w stanie pobudzić nas do myślenia i do wychodzenia poza potrzebną do przetrwania przyziemną codzienność.
No i jeszcze wystąpienie Wojciecha Eichelbergera na TEDx w Lublinie jest w stanie. Jest w stanie pobudzić. Obejrzyj. Pomyśl, oderwij się.
Mieć czy być?
Ciężka sprawa. Odruchowo większość z nas odpowie pewnie – być. „Być” to znaczy istnieć, trwać. „Mieć” to posiadać. Ale posiadamy przecież nie tylko to, co materialne. Mówimy – mam coś na myśli, mam świadomość, mam ochotę, mam na imię, mam zawód, mam rodzinę, mam duszę itd. Więc może jednak – mieć?
I „mieć” i „być” opisują nas. Sami siebie poprzez „mieć” i „być” opisujemy. Tylko że opis ten trzeba na bieżąco świadomie aktualizować i kontrolować. W stopniu, w jakim jest to w ogóle możliwe.
Jak byś odpowiedział na pytanie, kim jesteś, gdyby w Twoim umyśle nie było ani jednej myśli? Byłbyś wtedy? Czy istniejesz poza myślą?
Dopóki nie zainteresujemy się pytaniem o naszą prawdziwą tożsamość, to możemy naprawdę wykreować coś, co jest zupełnie, ale to zupełnie niezgodne z tym, kim naprawdę jesteśmy, czego naprawdę potrzebujemy, czego naprawdę poszukujemy, z tym, co jest naszym prawdziwym potencjałem, naszym prawdziwym talentem, naszą prawdziwą misją w życiu.
Zaniedbywanie takich pytań, takich pytań, jak to, co byłoby dla mnie najważniejsze do zrobienia zanim umrę? Albo na jakie pytanie muszę sobie odpowiedzieć, żeby mieć poczucie, że moje życie się spełniło? Dopóki na te pytania nie odpowiemy, to będziemy próbowali budować naszą tożsamość poprzez posiadanie.
Dążenie do tego, żeby posiadać jak najwięcej rzeczy, po to, żeby się definiować w ten sposób, jest już skrajnym przykładem tego procesu.
Nie bójcie się takich pytań. Zadawajcie sobie takie pytania. Wtedy będziecie lepiej wiedzieli, w co włożyć Waszą energię, co warto robić, czego nie warto robić, co jest Waszą prawdziwą potrzebą, a co jest sztuczną potrzebą, zapożyczoną z zewnątrz.
Wojciech Eichelberger
Zobacz też karteczkę, którą noszę w portfelu: Bez rozdygotania.
Takie rozważania zawsze niesamowicie mnie uspokajają. Wyciszają. Życie jest nieodgadnione. „Warstwy”, z których składa się człowiek, ciągle nieodkryte. Wprawdzie kultura i społeczeństwo, w którym żyjemy tworzą nam szablon, ramy, w których próbujemy się zmieścić, jednak co jakiś czas można, a nawet trzeba by zatrzymać się, aby zweryfikować, czego tak naprawdę chcemy i czy życie, którym żyjemy to jeszcze nadal nasze życie.
Pamiętam, że w jednej z pierwszych wersji strony malinowa.tv istniała kategoria wpisów „mieć i być” (zastąpiłam ją dwiema innymi: zrozumieć siebie i dobre życie). Został jednak tag. A w podstronie „O mnie” pisałam wtedy nieco przekornie, z lekkim przymrużeniem oka – Nazywam się Marzena Li. Dużo mam i bardzo jestem.
Gdzieś mi to pod skórą, w tak zwanej duszy, ciągle gra.