Bezradność z powodu wygasającej miłości potrafi być stanem naprawdę przykrym. Wręcz beznadziejnym. Na początku pojawia się myśl: już mnie nie kocha. Potem powoli nabieramy przekonania, że to prawda. Z jednej strony można walczyć, a nawet trzeba walczyć w dobrej sprawie. Z drugiej – ostatecznie nikogo do miłości nie zmusimy. I tu przychodzi czas na rozsądek i odpowiedzialne decyzje.
„Pozostajesz na zawsze odpowiedzialny za to, co oswoiłeś” – słowa, które idą z nami przez życie, odkąd przeczytaliśmy „Małego Księcia” Antoine’a de Saint-Exupéry.
Odpowiedzialność sugeruje, że należy starać się ze wszystkich sił współtworzyć, budować i w razie potrzeby naprawiać relację. Zapominamy, że jednocześnie oznacza też umieć tę relację zakończyć. To drugie wymaga odpowiedzialności szczególnej.
Okazuje się, że istnieją takie okoliczności w życiu, kiedy trwanie w związku nie jest szczytem odpowiedzialności. Czasem większym wyzwaniem jest umieć się określić i mieć gotowość do odejścia czy może jeszcze lepiej – odnowienia lub stworzenia relacji, która jest możliwa w nowych warunkach, w zupełnie innych okolicznościach.
Zwykle piszę o tym, jak budować dobry związek, jak ratować to, co nas łączy. Są realne szanse, że można tego dokonać. Choć „dokonać” to może nawet za mocne słowo – zakładając, że oboje są zmotywowani, nie jest to jakiś wielki wyczyn. Wielu parom się udało.
Jednak nie wszyscy szukają pomocy, i nie wszyscy chcieliby z niej skorzystać, nawet gdyby mieli ją na wyciągnięcie ręki. Takie osoby trwają w związku mimo, że widzą obojętność, brak zaangażowania. Czują wypalenie. Czują, że oprócz wspólnych zobowiązań nie pozostało nic. Czasem jest to uczucie obustronne, a czasem nie – jedna osoba kocha, ale widzi, że w partnerze nie ma już wzajemności.
Dlaczego pozostają razem? W gabinecie spotykam się najczęściej ze słynnym już argumentem: robię/robimy to dla dzieci. Albo: dzieci muszą mieć ojca. Choć tak naprawdę często pod tymi słowami kryją się jeszcze inne powody. Niektórzy boją się całkowitej samotności. Inni są tak zależni, że obawiają się nie dać sobie rady w pojedynkę – i finansowo, organizacyjnie, i zwyczajnie w codzienności. Jeszcze inni „kochają za bardzo”, pozostają w pewnego rodzaju wewnętrznej współzależności, z której tak trudno wyjść. Przyczyn jest wiele. Układów realacji tysiące. Ile par, tyle rodzajów relacji. I tyle kurtyn, za którymi czai się prawda o nas.
Druga strona medalu. Dajmy odejść tym, którzy nie mają żadnej motywacji, aby chcieć współdziałać, współtworzyć, aktywnie budować ten związek. A może z jakichś powodów (brak siły, odwagi) sami nie wykonają żadnego kroku, pozostaną bierni do końca. Nie trudno wyobrazić sobie, że taka stagnacja może się okazać dużo bardziej obciążająca i bolesna niż oficjalne rozstanie. „Pozostajesz na zawsze odpowiedzialny za to, co oswoiłeś”. Inna strona odpowiedzialności, o której rzadko się wspomina.
Najtrudniej, gdy od dawna już wiesz…